Już myślałam, że się spóźnię. Na szczęście dworcowy zegar wskazuje jeszcze 5 minut do odjazdu pociągu. Jest niedziela, 5 czerwca i wycieczka do Lublina z tegorocznym samorządem szkolnym i najaktywniejszymi uczniami nie odjedzie beze mnie.
Pociąg wyjeżdża z mgły. Jedziemy. Trzy godziny mijają dość szybko. Wysiadamy na dworcu, gdzie wita nas pani przewodniczka. Przejazd trolejbusem do centrum spotyka się z dość dużym entuzjazmem ze strony najmłodszych uczestników. Po zdjęciu grupowym pod intetesującą instalacją artystyczną (jednogłośnie stwierdzamy, że przedstawia ona płomienie) idziemy pod zamek. Po drodze ciekawym splotem przypadków mamy możliwość zjedzenia gofrów, więc nikt nie odmawia. Jeszcze tylko lody i zmierzamy w stronę Lubelskiego Centrum Spotkania Kultur (CSK). Krótka przerwa na pomachanie wilnianom przez tamtejszy wirtualny portal łączący nas z Litwą i z powrotem na trasie.
Na wnętrze CSK nie możemy się napatrzeć. To dość niepowtarzalne miejsce, gdzie jedyną wskazowką do odnalezienia drogi wśród skomplikowanych schodów, przejść i korytarzy jest zawieszony Pinokio czy inna lalka. Drewniana kukiełka wskazuje nam drogę i tym razem nie kłamie, bo trafiamy na widownię Teatru Andersena. Podejrzewam, że "Pipi Långstrump" to spektakl dla młodszej części wycieczki, ale jednak się mylę. Przedstawienie jest świetne i żałuję, że na jego początku był komunikat o zakazie robienia zdjęć.
Po wyjściu kierujemy się do jedynego znanego nam miejsca w każdym nieznanym mieście - McDonald'sa. Kolejki nam nie sprzyjają, ale jesteśmy wytrwali. Kolejna przejażdżka trolejbusem i jesteśmy na dworcu. Podróż mija nam spokojnie, bowiem przy powoli zachodzącym słońcu. Takie okoliczności umilają nasza podróż i dodają do niej trochę magii.
W końcu jesteśmy. Pociąg zatrzymuje się przy niebieskim znaku z białymi literami, które układają się w znajomy nam napis. Wszyscy zadowoleni, tylko że jutro jeszcze trzeba iść do szkoły...
- Antosia